Niebezpieczna operacja Uchihy
Chcąc powitać naszych gości jak najszybciej wyruszyłem z Kisame ku wyjściu z siedziby. Cała organizacja rozdzieliła się na zespoły, aby jak najszybciej wyszukać wrogów i zniszczyć. Jakieś niecałe 10 kilometrów od siedziby na zachód zauważyliśmy kobietę o brązowych oczach i tego samego koloru włosach uniesionych klamrą ku górze (jak Mitarashi Anko), ubrana w nietypową dla ninja bluzkę odkrywającą brzuch koloru ciemnego nieba z grubszymi ramiączkami osuniętymi lekko w boki tak, że odkrywały jej ramiona do tego bardzo krótkie dżinsowe spodenki sięgające do ud i kozaki na obcasie sięgające pod kolana. Na szyi widniała chusta z herbem Konohy, a na łokciach ochraniacze zrobione z cienkiego czarnego materiału. Znałem tą kobietę, strażniczka pogranicza między krajami, jedna z najlepszych szpiegów Konohy nawet lepsza niż Anbu w swoim fachu. Kobieta która ukończyła rok szybciej akademie ninja ode mnie mimo, że byliśmy w tej samej klasie – Sutoshi Leyra. Odesłałem Kisame by przeszukał inne tereny, a sam wyszedłem na przeciw dawnej przyjaciółki.
- Dawno się nie widzieliśmy… Itachi… –
powiedziała spokojnie tak jak by już wcześniej wyczuła moją obecność. –
Ile to już czasu minęło 5…? 10…? Nie… to już 13 lat. Mimo to muszę
stwierdzić, że prawie w ogóle się nie zmieniłeś. Nadal masz taki
obojętny wyraz twarzy.
- Nie przyszłaś tu rozmawiać prawda?
- Szczerze? To tylko wracam z misji zwiadowczej.
Nigdy nie przypuszczałam że znajdę tu Ciebie, a co za tym idzie
Akatsuki, ale cóż… chyba nie mamy innego wyboru jak walczyć. Tak jak
powiedziałeś nie przyszłam tu rozmawiać.
Obudziłam się w moim i Itachiego pokoju ubrana
zieloną piżamę z krótkimi rękawami. Zdziwiona wstałam z łóżka szukając
Itachiego, który prawdopodobnie mnie tu przyniósł. Nie zauważając nikogo
wyszłam z pokoju. Coś mi tu nie pasowało… było cicho, za cicho.
Postanowiłam się rozejrzeć po siedzibie kierując się najpierw do kuchni,
gdzie nikogo nie zastałam, następnie na pola treningowe i do innych
miejsc gdzie ta banda mogłaby być. Kuchnia, pola treningowe, korytarze, a
nawet ich prywatne pokoje były opustoszałe i pozamykane na klucz. Tak
więc udałam się do mojego gabinetu, gdzie zostawiłam wcześniej moje
wyniki badań krwi. Jakie było moje zdziwienie i zniesmaczenie nie sposób
opisać kiedy poczułam znienawidzoną przeze mnie chakre młodego Uchihy w
pobliżu mojego gabinetu, gdzie znajdowała się wybudowana sala dla
ciężko rannych. Kiedy zawitałam do wcześniej wspomnianej przeze mnie
sali przez chwile mnie zamurowało. Uchiha leżał na lekko
podwyższonym łóżku czytając jakąś książkę o samokontroli, kiedy
spostrzegł, że jestem tuż obok niego zamkną ją odkładając na białą
szafkę stojącą obok wpatrując się w moją twarz ze zdziwieniem mówiąc:
- Widzę, że się obudziłaś, ale czy aby na pewno
powinnaś już chodzić? – zapytał jak by zmartwiony choć szło wyczuć
nutkę ironii którą natychmiast olałam.
- Nie twój interes, – warkłam zmieniając od razu temat. – Tak właściwie co Ty tu robisz? To jest sala dla ciężko rannych.
- Równie dobrze też mógłbym powiedzieć „Nie twój
interes”, ale Ty jesteś tutaj odpowiedzialna za rannych, choć dziwi
mnie fakt, że się o to pytasz w końcu osobą która mnie tak urządziła
byłaś Ty.
- Ja? – zapytałam zdziwiona. Dziwne… nie
przypominam sobie czegoś takiego. Właśnie jak się tak zastanowić
ostatnią rzeczą jaką pamiętam od wyjścia z gabinetu Peina z pomocą
Deidary było spotkanie braci Uchiha i… Tu film się urywa…
- Nie pamiętasz? – zapytał wyrywając mnie z
mojego toku myślenia, ale nie słysząc mojej odpowiedzi kontynuował.
Powoli wstał z łózka trzymając się za brzuch odwracając się w moją
stronę podniósł swoją koszulę ku górze. Moim oczom ukazał się spory
bandaż okrywający cały brzuch. Powoli przybliżyłam się do Sasuke
odwijając delikatnie bandaż w taki sposób, aby nie zrobić mu większej
krzywdy. Już po chwili moje oczy ujrzały duży opatrunek wcześniej
znajdujący się pod bandażem. Nie jest dobrze cały opatrunek ma czerwoną
barwę czyli rana nie została dokładnie zamknięta, więc ulatuje z niej
krew. Ponad to cały brzuch przykryty wcześniej bandażem był siny. Bez
żadnego strachu odkleiłam od rany opatrunek teraz miałam całkowity wgląd
na ranę która wyglądała strasznie… powoli sączyła się z niej krew, a
jej głębokość może nawet zabić, sina skóra znajdująca się wokół całej
rany była mocno spuchnięta nic dziwnego, że się nie zamknęła. – Konan
nie była w stanie jej wyleczyć ze swoimi umiejętnościami medycznymi, ani
dokładnie zamknąć. Jedynie co mogła zrobić to powstrzymać do pewnego
stopnia krwawienie i opatrzyć tak abym przeżył do twojego powrotu do
zdrowia. Do tego czasu miałem jechać na tabletkach przeciwbólowych
i unikać zbędnego ruchu które mogło by wzmóc krwawienie.
– Rozumiem, ale to nie wszytko… prawda? –
zadałam pytanie retoryczne – Twoja chakra jest niestabilna, a ty sam
słabniesz pod wpływem podwyższonej temperatury twojego ciała co
dodatkowo wpływa na wygląd twojej skóry która stała się matowa. Twój
stan jest podobny do mojego w którym wcześniej się znajdowałam. Wiesz
dlaczego? Młody Uchiha pokiwał przecząco głową na co odpowiedziałam
delikatnym uśmiechem – Ponieważ zostaliśmy zatruci tą samą trucizną.
- Trucizną?
- Dokładnie… to rana po kunai’u?
- Taa…
- Sama rana nie jest taka zła dało by się ja
zamknąć. Najgorsza w tym wszystkim jest trucizna która stopniowo
uśmierca twoje ciało i sprawia, że skóra wokół rany puchnie zwiększając
nacisk na ciśnienie krwi przez co rana się nie zamyka. Skoro to ja cię
dźgnęłam tym kunai’em musiałam użyć tego samego którym sama zostałam
trafiona.
- Jak usunąć truciznę? – pytał patrząc na swoja ranę z której nadal powoli sączyła się krew.
- Operacyjnie. To dość skomplikowany zabieg,
który wymaga dużego skupienia, rzadkich ziół i wytrzymałości pacjenta na
ból, a przede wszystkim odwagi medyka, gdyż nie każdy taki zabieg
kończy się powodzeniem. 50% ludzi podczas tego zabiegu umiera, co więcej
posiadanie tak dużej rany na brzuchu zwiększa ryzyko niepowodzenia o
25% co daje nam po przeanalizowaniu 75% na niepowodzenie się operacji.
Jednak kiedy pacjent nie podejmie się operacji tak czy siak w ciągu
niecałego tygodnia umrze w męczarniach.
- Nie to chciałem usłyszeć… – skomentował z grymasem niezadowolenia.
- Każdy medyk ma obowiązek poinformować o ryzyku pacjenta.
- A co z tobą? Też jesteś zatruta.
- Moje ciało już wcześniej miało styczność z tą
trucizną, kiedy walczyłam z Sasorim. Myślałam, że go zabiłam,
ale widać jakoś się wymknął z rąk śmierci… Wracając do trucizny… Moje
ciało prawdopodobnie wytworzyło już wcześniej antyciała przeciw tej
truciźnie, choć nie dały sobie rady w 100% pokonać tej trucizny dlatego
byłam w tak kiepskiej kondycji.
- Ile razy już przeprowadzałaś tą operacje?
- Raz… i to z całym oddziałem medycznym, który
mi pomagał w Sunie, kiedy Kankuro został zainfekowany tą samą trucizną.
To bardzo rzadki zabieg, ponieważ takie zaawansowane trucizny to
rzadkość. Wszystkie inne można wyleczyć zwykłymi zastrzykami. Nie martw
się. Jestem pewna, że teraz dam sama sobie rade. Przygotuję sale
operacyjną, a ty się połóż nim stracisz całą krew.
Wyszłam z sali chorych do sali operacyjnej, gdzie
zaczynałam przygotowywać cały sprzęt. Jak by nie patrzeć nie jest tu
tragicznie. Mam tu swój własny mały szpital, gdzie był osobno gabinet,
składzik na zioła i inne pierdoły, sala operacyjna i mała sala
szpitalna, gdzie mogły leżeć 4 osoby. Kiedy przyszykowałam wszystkie
zioła, kroplówki z krwią, miskę z gorąca wodą i wszystkie inne narzędzia
poszłam po Sasuke, który z moją pomocą wrócił na sale operacyjną.
Powoli zdjął koszulę kładąc się na stole operacyjnym,
gdzie przypięłam jego ręce i nogi do specjalnych pasów
zabezpieczających, aby się zbytnio nie szarpał podczas operacji.
Pamiętam jak Kankuro się rzucał mimo leków przeciwbólowych, nie chcę by
to się powtórzyło z udziałem Sasuke.
- Gotowy? – zapytałam patrząc na jego
bezuczuciowa twarz na co ten pokiwał tylko twierdząco głową abym
zaczynała. - Pogryź to i przełknij. - przyłożyłam mu parę liści ziół do
ust, które już po chwili pogryzł i połknął.
- Ohyda… – skomentował robiąc niezadowolona minę.
- To ma działać nie smakować. – po tych słowach
wbiłam mu wenflon w jedną i drugą rękę przy zgięciach łokci w
same zły podłączając do nich woreczki z krwią. Uchiha już nic więcej nie
mówił tylko przyglądał się moim poczynaniom. Może i próbuje to ukryć,
ale widać że się denerwuję całą operacją. Skupiłam chakre przy wrzącej
wodzie w której moczyły się rzadkie zioła, których zadaniem jest nadanie
tej że wodzie leczniczych właściwości, z której części zrobiła się dość
duża bańka roztworu, kiedy przyłożyłam ją do ciała Uchihy z jego ust
wydobył się pierwszy krzyk bólu, nie mogłam przerywać zabiegu mimo jego
szarpaniny i wrzasków. Nim się obejrzałam z rany mężczyzny zaczęła
wypływać obficie krew. Dokładnie tak jak przewidywałam stąd te
kroplówki. A z drugiej strony gdzie wypływała już brudna woda ,
wylatywała też trucizna, która natychmiastowo usuwałam do drugiej pustej
miski, kiedy usunęłam większość trucizny nie słyszałam już krzyku
Uchihy, ani nie było już szarpanin, ponieważ stracił przytomność. Nawet
On taki silny, bezwzględny Uchiha odczuwa ból, który może go pokonać.
Delikatnie obmyłam szmatką jego spocone ciało i zaczęłam leczyć głęboką
ranę zatrzymując natychmiast całkowicie krwawienie. Cała operacja trwała
koło 2-3 godzin. Po ranie zostało płytkie nacięcie które szybko obmyłam
czystą ciepłą wodą i zaszyłam na koniec smarując maścią urobioną
wcześniej z ziół podczas przygotowań do operacji po czym nałożyłam o
wiele mniejszy i czysty opatrunek od poprzedniego i zabandażowałam
elastycznym bandażem. Kiedy tylko skończyłam sprzątać po operacji na
moim czole pojawił się długo ukrywany znak podobny do Tsunade, tyle że
ten był taki sam jak mojej matki, jednak że jedna cecha była identyczna
tych znaków – leczyły wszystkie obrażenia i rany. Tak więc i ja
pozwoliłam sobie uwolnić ten znak lecząc wszystkie moje dolegliwości za
jednym razem. Sporo czasu minie zanim będę mogła użyć tego ponownie.
Wcześniej nie mogłam tego zrobić z paru własnych powodów, a zwłaszcza
dlatego iż nie chce by Akatsuki wiedziało o tej technice to jest mój As w
rękawie na czarną godzinę. Podeszłam powoli do Sasuke przyglądając się
mu jak śpi. Przez chwile mignęły mi wszystkie wspomnienia z nim związane
te dobre jak i te złe.
Naruto, Sasuke, Kakashi i Ja… drożyna siódma… Nie
mogłam już dłużej patrzeć na Uchihe, więc zaniosłam go do sali na
łóżko, gdzie wcześniej leżał i wyszłam idąc do swojego
pokoju wziąć prysznic i się przebrać, kiedy weszłam do pokoju do
łazienki zdjęłam wszystkie zbędne rzeczy nie przejmując się
czy ktoś wejdzie, czy też nie i weszłam pod prysznic, gdzie ciepła woda
oplatała me nagie ciało dając ukojenie. Zaraz po prysznicu
owinęłam się puszystym czerwonym ręcznikiem, a drugim z kolei wytarłam
mokre włosy zaraz po tym je rozczesując. Powoli zdjęłam ręcznik
nakładając już na suche ciało bieliznę koloru jasnej zieli i tego samego
koloru zwiewną sukienkę sięgającą do kolan na co narzuciłam
biały żakiet. Teraz wyglądałam jak niewinna bezbronna dziewczynka, ale
jak to mówią pozory mylą. Na sam koniec ubrałam białe balerinki
wychodząc z pokoju kierując się ku wyjściu z kryjówki. Jakie było moje
zdziwienie, kiedy wyjście zwykle zamknięte, pilnowane przez jakąś osobę
było otwarte i niestrzeżone. Jednak wiedziałam, że to by było zbyt
proste. Więc powoli przekroczyłam przejście organizacji wychodząc na
świeże powietrze. Moja intuicja nie myliła się, kiedy tylko wyszłam
poczułam w obrębie paru kilometrów z różnych stron. Co więcej te chakry
nie należały tylko do członków Akatsuki. Czyżby organizacja została
namierzona? Nie wiem dlaczego, ale najbardziej ze wszystkich potrafię
wyczuć Itachiego. Jestem w stanie określić gdzie się znajduję, wiem jak
do niego trafić. Jakieś przeczucie mówi mi, że to właśnie tam
powinnam się udać. Czym prędzej ruszyłam z miejsca kierując się w stronę
Itachiego biegłam ile sił w nogach. Dlaczego mam wrażenie, że On
właśnie teraz mnie potrzebuję? Nie mogę znieść myśli, że może coś mu się
stać, że może być zagrożone jego życie… Wytrzymaj Itachi!
W następnym rozdziale:
„Do czego dążą moje uczucia…?”
Między młotem, a kowadłem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz