sobota, 8 czerwca 2013

Rozdział XXVI

Przybycie Wybawcy


    Trzymałem nieprzytomną dziewczynę w ramionach chcąc ją ocucić. Byłem przerażony jak jeszcze nigdy przedtem... Kobieta którą darzę szczerym, najwspanialszym i najważniejszym uczuciem była zimna jak lód, a większość ciała pobrudzona ciemno-czerwonym szkarłatem wydobywającym się powoli z pod piersi, gdzie prawdopodobnie znajdowało się serce. W tej chwili zadawałem sobie wiele pytań, ale najważniejsze nie dawało mi spokoju. - Czy Ona jeszcze żyje...? - "Dlaczego?" Pytałem sam siebie nic z tego nie rozumiejąc. Jak do tego doszło? Dlaczego Konan podniosła na nią rękę skoro była im tak bardzo potrzebna!? Nic się mi kupy nie trzymało... Nic z tego nie rozumiem... Prawdopodobieństwo, że Konan zdradziła Peina jest równe zeru, więc co ją do jasnej cholery podpuściło do tego!? Walnąłem z pięści w podłogę na której siedziałem trzymając Sakure. 
 - Ita... chi... - usłyszałem cichy, ledwo słyszalny, przesiąknięty niemocą szept. Natychmiast spojrzałem załzawionymi oczami na twarz ledwo przytomnej kunoichi, która z wychwytywała małe oddechy powietrza walcząc o dalsze życie. Wcześniej byłem tak zdesperowany, że nawet nie zauważyłem, że oddycha. Jestem taki żałosny... - Przyszedłeś... tak się cieszę... - uśmiechnęła się do mnie delikatnie mimo tego, że brakuje jej powietrza, jak by to było nasze ostatnie pożegnanie.
 - Nic nie mów! - wykrzyczałem tuląc ją mocniej do siebie. - Zaraz wszystko będzie dobrze, więc proszę... Nic nie mów... - mimo, że sam w to nie wierzyłem, chciałem by Ona uwierzyła. Moja niemoc w tej sytuacji mnie przerażała. Gdyby nie ja, gdybym nie sprowadził jej do Akatsuki... nic złego by jej nie spotkało... Chciałbym cofnąć ten cholerny czas tak żeby Ona mogła żyć szczęśliwie z przyjaciółmi. Nadal by wiodła swoje spokojne życie w wiosce wykonując codzienne misje od Hokage. A ja...? Ja podążałbym nadal swoją ścieżką nie zważając na nic. Ale teraz jest za późno! Nic już nie można zrobić! Sakura umrze i to tylko i wyłącznie moja wina! 
 - Ta pieczęć... blokuje moją chakre... Gdyby tylko jej... - plunęła krwią kaszląc. Otarłem łzy patrząc na jej nadgarstki, gdzie znajdowały się pieczęcie chakry. Jak to możliwe, że ich wcześniej nie zauważyłem? Jeżeli uda mi się ją zniszczyć Sakura powinna być w stanie zregenerować swoją ranę do takiego stopnia by nie zagrażała ona jej życiu.
 - Sakura wytrzymaj jeszcze trochę. Mam pomysł jak Ci pomóc! - wstałem opierając Sakure o ścianę, by się nie przewróciła. Następnie złapałem ją na nadgarstki w miejscach pieczęci. W myślach błagałem by mój plan się powiódł. Prawie całą swoją chakre koncentrowałem w dłoniach, aby ją później w odpowiednim momencie uwolnić pod ogromnym ciśnieniem do ciała różowo-włosej. Tak duża ilość chakry powinna przełamać pieczęcie, jednakże skoncentrowanie tak ogromnej ilości chakry jest niezwykle trudne dla kogoś kto robi to po raz pierwszy. Dla doświadczonego medyka taka ilość chakry stanowiłaby problem, a co dopiero dla mnie... Jednak mam tylko jedną szanse na uratowanie Sakury i nie zamierzam się poddać! Kiedy czułem, że nie jestem w stanie zapanować nad większą ilością chakry uwolniłem ją przesyłając do nadgarstków dziewczyny. Nim się obejrzałem pieczęcie przybrały kolor rozżarzonego węgla i powoli zanikały, już po chwili nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. W tym momencie Sakura z ledwością utworzyła rękoma parę pieczęci, a wraz z ich końcem na jej czole pojawił się podobny symbol co u obecnej V Hokage - Tsunade. Rany jakie odniosła Sakura zaczęły się w zadziwiającym tempie leczyć do czasu aż nie pozostał po nich żaden ślad.
 - Dobrze się spisałeś... Itachi... - powiedziała swobodnie łapiąc bez najmniejszego problemu powietrze po czym wtuliła się we mnie łkając. - Tak się bałam... Tak się bałam Itachi... Bałam się, że zostawiłeś mnie na zawsze, że w ogóle ciebie nie interesuje, że jestem tylko dla ciebie ciężarem,  że jestem nic nie warta...
 - Ciiii... - uspakajałem ją gładząc po włosach i tuląc do siebie. Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić co przeżyła ta dziewczyna będąc tutaj przetrzymywana. Musiało być jej naprawdę ciężko... Nie wiem co jej za bzdur do głowy nakładli na mój temat, ale nigdy im nie wybaczę. Sprawię, że zapłacą za wszystko co jej uczynili. - Już wszystko dobrze Sakura... Już dobrze... 
 - Ah...! - wykrzyczała łapiąc się za brzuch. 
 - Sakura!? - patrzyłem na nią przerażony nie wiedząc co teraz się stało.  
 - Skurcze... Skurcze się zaczęły... - wszystkiego teraz się spodziewałem, ale nie tego. Muszę ją jak najszybciej stąd zabrać w bezpieczne miejsce. Nagle usłyszeliśmy jakiś huk dochodzący za drzwi. Natychmiast stanąłem przed Sakurą gotowy do walki w jej obronie. Drzwi pomału się otwierały ukazując postać której bym się w życiu nie spodziewał. 
 - Leyra...? - zapytałem zdziwiony. 
 - Itachi, Sakura...? - spojrzała w naszą stronę równie zdziwiona. - Co wy tu robicie?
 - Chciałem o to samo spytać ciebie, ale teraz to nie istotne nie mamy czasu do stracenia. 
 - Co się stało? - pytała słysząc bolesne pojękiwania Sakury.
 - Sakura ma skurcze musimy ją stąd wyprowadzić. 
 - Nie sądzę żeby to był dobry pomysł. Parę metrów nad nami toczą się walki.
 - Jednakże nie możemy pozwolić jej tutaj rodzić. 
 - Masz racje... Dziecko nabrałoby w zadziwiającym tempie sporo infekcji równocześnie...
 - Co oznacza, że nie mamy innego wyboru jak przebić się przez pole bitwy. 
 - Dokładnie. 
 - W takim razie wskaż nam drogę do wyjścia. - prosiłem biorąc Sakurę na ręce. Ta nic nie mówiąc wyszła z pomieszczenia pokazując gestem dłoni bym szli za nią. Tak też zrobiliśmy. Co jak co, ale nie spodziewałem się, że Pein ma jeszcze jedną tak ukrytą kryjówkę o której nie wiedziałem. Powinienem bardziej się interesować tym co się dzieje wokół mnie. Szliśmy już tak od dziecięciu minut, kiedy na końcu korytarza dostrzegłem światło. 
 - To tam. - wskazała zatrzymując się. 
 - A co z tobą? - zapytałem zdziwiony. 
 - Muszę coś sprawdzić. W końcu nie przyszłam tutaj przypadkowo. 
 - Rozumiem. W takim razie do widzenia i... dzięki... 
 - Nie ma za co. - odchodziła uśmiechając się - Itachi...? - zatrzymała się jeszcze przez chwilkę. - Kiedy wyjdziesz skieruj się od razu do medyka. Jest jeden na polu bitwy. Na pewno wiesz o którego mi chodzi. 
 - Taa... 
 - W takim razie na mnie już czas. Narka! - wykrzyczała po czym zniknęła z mojego pola widzenia. Ja też nie czekając dłużej ruszyłem czym prędzej przed siebie. Nie jestem wstanie sobie wyobrazić jaki ból odczuwa teraz Sakura podczas tych skurczy, ale jest pewne... W tym momencie cierpi i nie ma sensu tego przeciągać. Kiedy wybiegłem z kryjówki oślepiło mnie światło słoneczne. Naokoło nas toczyły się walki. Co więcej jesteśmy w obrębie walk grupy "A", więc nie jesteśmy w zbyt ciekawym położeniu. Jeżeli wróg nas zauważy mogę nie być wstanie ochronić Sakury z powodu braku chakry, więc muszę szybko dotrzeć do sprzymierzonych sił shinobi, gdzie w tym momencie będzie najbezpieczniej. Resztą chakry jaką mi pozostała przyśpieszyłem kroku mijając wszystkie pobliskie drzewa z dużą szybkością, aż prawie na kogoś wpadłem. Gdyby ta osoba nie zrobiła uniku prawdopodobnie już bym leżeli. 
 - Uchiha Itachi... - spojrzała na mnie zdziwiona, a później na kunoichi na moich rękach, która w świetle słońca wyglądała teraz przerażająco. Długie rozczochrane różowe włosy, podkrążone zielone oczy, zwykle malinowe ponętne usta stały się sine, a biały szlafrok zabrudzony był ziemią i szkarłatem podobnie jak ciało. - Sa... Sakura!? - wykrzyczała przerażona jak i zarazem zdziwiona na widok dziewczyny.
 - Ino... to Ty? - spytała nie dowierzając.
 - Tak, ale co Ci się stało...?
 - Nie czas teraz na wasze pogawędki. - skarciłem je przerywając rozmowę. - Sakura potrzebuje natychmiastowej pomocy medyka. 
 - O co chodzi? - zapytała słysząc kolejne ciche jęki Sakury. 
 - Sakura ma skurcze porodowe. 
 - Skurcze!? Sakura posłuchaj mnie... - zwróciła się do różowo-włosej z poważną już postawą. - Choćby nie wiem co musisz powstrzymać poród. Jeżeli tego nie zrobisz twojemu dziecku grozi niebezpieczeństwo. Pewnie przez bóle nie zauważyłaś, ale właśnie teraz wszyscy twoi przyjaciele i rodzina dają z siebie wszystko na polu bitwy, by zniszczyć raz na zawsze Akatsuki. A doszło do tego ponieważ wszyscy przybyli tutaj, aby ocalić Ciebie jak i twoje jeszcze nienarodzone dziecko. Dlatego ty też musisz się postarać i dać z siebie wszystko. Zrozumiałaś!?
 - Ta... Tak! - odpowiedziała z trudem zaciskając swoje dłonie na moje bluzce.
 - Co teraz mamy zrobić? - zapytałem blondynki nie wiedząc co w takiej sytuacji począć. 
 - Nie mamy innego wyboru jak czekać, aż wszystko się skończy. Dlatego póki co połóż Sakurę tutaj. - wskazała na miejsce pod drzewem w cieniu. Tak też zrobiłem siadając zaraz obok niej. W tym czasie Ino wyjęła zwój przyzywając z niego wszystkie potrzebne rzeczy do życia podczas długiej misji. Czyli wodę, śpiwór i inne tym podobne rzeczy. Zaraz po tym dziewczyna kazała mi przełożyć Sakure na śpiwór, a sama zaraz po chwili obmywała jej czoło wilgotną szmatką. - Itachi - usłyszałem patrząc pytająco na kunoichi. - pomóż mi zdjąć z Sakury ten brudny szlafrok. Muszę ją umyć nim dziecko się narodzi inaczej nałapie pełno chorób. - w pewnym sensie zrobiło mi się gorąco kiedy to powiedziała, ale mimo tego musiałem powstrzymywać moje prawdziwe myśli, gdyż one są tu niewskazane w takiej chwili. Bez mówienia niczego pomogłem Ino zrobić to o co mnie poproszono. Jakieś paręnaście minut później Sakura była czysta i znowu musiałem pomagać założyć dziewczynie na Sakure czyste rzeczy, które zostały przyzwane wraz z innymi bublami z tego dziwnego zwoju. Mijały godziny, a walki nadal trwały podobnie jak coraz mocniejsze skurcze Sakury. Nie mogłem znieść patrzenia na jej cierpienie, kiedy co parę minut traciła przytomność z bólu. To było przerażające... Budziła się tylko po to, by znów ponownie cierpieć i tracić przytomność. Ino cały czas wraz ze mną powtarzała by się nie poddawała i ocierała poty z jej twarzy. Natomiast ja wspierałem Ją dodatkowo trzymając mocno za dłoń, która zaciskała moją mocno, gdy tylko pojawił się najmniejszy skurcz. Byłem wykończony psychicznie... Już nic nigdy w życiu nie przebije tego dnia...
Słońce pomału zachodziło, a walki cichły. Za drzew koleino wyłaniały się pojedyncze jednostki sprzymierzonych sił shinobi. Kiedy większość się zebrała usłyszeliśmy wszyscy po raz pierwszy płacz nowo narodzonego dziecka. Tak to właśnie ono - moje dziecko. 



No i notka 
Proszę o jakieś komcie ^^"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz